Poza horyzontem, na granicy zmysłów…
Za nami kolejne ekscytujące i motywujące do działania spotkania podróżnicze.
W ubiegłym tygodniu w Sali teatralnej gościliśmy prowadzącego cykl programów emitowanych w telewizji TTV: „Inicjacja” oraz „Szósty zmysł” - Przemka Kossakowskiego.
W trakcie spotkania dziennikarz opowiadał o kulisach produkcji oraz o przygodach, którymi spokojnie mógłby obdzielić życie wielu ludzi: był już w więzieniu, dał zakopać się żywcem i to dwukrotnie, przez 48 godzin żył jak bezdomny, odważył się poddać praktykom ludowych uzdrowicieli z terapią z użyciem pijawek włącznie. Był zatwardziałym racjonalistą, ale za sprawą m.in. tych doświadczeń, jego postrzeganie świata odmieniło się.
„Ludzie w Europie, zwłaszcza w Europie zachodniej, sukcesywnie pozbywają się duchowości ze swojego życia (...) W Rosji każda ekspedientka w sklepie wie, że duchy najbardziej lubią wódkę „Bajkał”.
Szaman w dresie...
Spotkanie z trojgiem szamanów w Buriacji, jednej z autonomicznych republik rosyjskich we wschodniej Syberii, z początku nie należało do przewidywalnych i zgodnych ze scenariuszem. Wygląd młodego szamana o imieniu Mitko, zdecydowanie odbiegał od wyobrażeń reżyserki. Choć próbowała nakłonić młodego szamana, uzbrojonego w dres i smartfona, do przebrania w coś bardziej „szamańskiego”, Mitko nie zgodził się:
„Ja tak samo jak każdy młody człowiek lubię grać na konsoli, chodzić na dyskoteki i podrywać dziewczyny” – stwierdził.
Choć podczas rytuału zakładał na siebie kompletny tradycyjny strój, który prawie w całości przykrywał dresową bluzę i spodnie, spod spodu nadal widoczne były sportowe buty. Mitko okazał się jednak kimś zupełnie innym. Przemek Kossakowski z pokorą przyznał, że mimo swojego racjonalizmowi, nie mógł powstrzymać spazmatycznego płaczu, do którego młody szaman zmusił go podczas rytuału.
Zbieranie złomu...
Jeden z odcinków poświęcony był życiu i kulturze Cyganów. Dziennikarz miał wątpliwości, czy to określenie nie jest czasem obraźliwe dla społeczności, w którą wkracza. Oni natomiast szybko rozwiali jego wątpliwości: „To jakieś głupoty z Unii Europejskiej. My jesteśmy Cyganie i jesteśmy z tego dumni!”
Szybko zdyscyplinowali dziennikarza i kazali mu przebrać się w strój odpowiedni do zbierania złomu:
„Jak tyś się ubrał Kuzyn?! To nie jest praca psychiczna, to praca fizyczna jest!”.
Podczas kręcenia programu, dziennikarz niejednokrotnie doświadczał ogromnego bólu, bał się o swoje zdrowie i życie, ale spotykały go również rzeczy niezwykłe.
Pływanie z delfinami...
Jeden z odcinków programu poświęcony był delfinom i ich roli terapeutycznej.
„W takich chwilach jak tamta jestem szczęśliwy, że jestem prowadzącym. Pozostała ekipa: dźwiękowiec, operator, pod pretekstem zrobienia podwodnych zdjęć, też oczywiście wskoczyli do wody. Ja wspominam to jako coś niewyobrażalnego. Przytuliłem delfina, który ze mną zanurkował. Było mi tak cudownie, że nigdy sam bym go nie puścił. Gdyby się nie wynurzył, to ja bym się tam chyba udusił. Potem powiedzieli mi, że inne delfiny sądzą, że ten delfin, z którym pływałem, to trochę głupi jest. Ale i tak uważam, że było cudownie. Nawet z tym głupim delfinem” - śmiał się dziennikarz.
Pogrzebany żywcem...
W Rosji Przemek Kossakowski własnymi rękami wykopał grób, po czym pozwolił zakopać się żywcem z rurką od maski przeciwgazowej doprowadzającą tlen z powierzchni.
„To było najdłuższe blisko 47 minut w moim życiu. Na koniec, kiedy już wiedziałem, że jestem na granicy wytrzymałości, do rurki wpadł mi komar. Wtedy na świecie nie liczyło się nic innego - tylko ja i ten komar, którego chciałem zabić. To był niesamowity, nadludzki wysiłek. Kolana wyginały mi się w drugą stronę, nie potrafiłem zapomnieć o bólu.. Wiedziałem, że nie wytrzymam już ani minuty dłużej, byłem na skraju wytrzymałości”.
Rytuał ma oswajać lęk przed śmiercią. Cały jego sens odczuwa się dopiero po wyjściu na powierzchnię i po poczuciu pierwszego powiewu wiatru na policzku. I rzeczywiście:
„Po odkopaniu mój dźwiękowiec był najpiękniejszym człowiekiem na Ziemii (mimo, że widzieliście, że na co dzień urodą nie grzeszy), a ten podmoskiewski las, który mnie otaczał wydawał mi się wtedy najwspanialszym miejscem jakie w życiu widziałem. Kiedy już po tych czterdziestu siedmiu minutach spędzonych we własnym grobie, mogłem wyjść na powierzchnię, moje zmysły działały inaczej. Trawa była bardziej zielona, niebo bardziej błękitne, a biel brzóz, pośród których wykopany był grób, wprost fantastyczna, jak z jakiegoś obrazu. Wtedy zrozumiałem, że te wszystkie rzeczy, które do tej pory uważałem za problemy, tak naprawdę nimi nie były.”
Więcej przygód Przemka Kossakowskiego znajdą Państwo w jego reporterskim debiucie - „Na granicy zmysłów”.
Kolejne czwartkowy wieczór należał do Jaśka Meli. Podróżnik opowiadał o swoich przygodach, o ludziach których spotykał na swojej drodze, o otwartości i uśmiechu, którego jego zdaniem brakuje na co dzień Polakom, którzy mijają się na ulicy lub podróżują wspólnym autobusem, ale przede wszystkim - o swoim podejściu do życia, które po wypadku musiał zdefiniować na nowo:
„Wtedy gdy leżałem w szpitalu, moi rodzice poprosili Marka Kamińskiego by mnie odwiedził. Ja już nie wierzyłem, że cokolwiek dobrego mnie w życiu czeka. Kto zatrudni gościa bez połowy ręki i połowy nogi? Jaka dziewczyna będzie chciała kogoś takiego? Czułem tylko ogromny ból. Wtedy Marek Kamiński, uwierzył we mnie, uwierzył, że zdobędę biegun. Dał mi szansę. (...) Ludzie czekają na to, że ktoś da im szansę, nie oczekują litości. Nikt nie chce litości, ja brzydzę się litością”.
Nasz gość dowiedział się także, że ma „fajną brodę" i ku uciesze najmłodszych widzów zwierzył się, że w Azji zgubił trzy pary majtek. Od Jaśka biło pozytywne nastawienie do życia:
„Nawet gdy łapię stopa i zatrzyma się morderca, to może akurat będzie miał dziś dobry humor, albo morduje tylko w co drugi dzień i akurat dziś mnie nie zabije.” (śmiech)
Jak twierdzi - „ważne jest dobre nastawienie. Przyciągamy sobą dobre lub złe rzeczy. Nic nie dzieje się bez powodu. To, że spóźniłem się na autobus, to nie tragedia, może dzięki temu spotka mnie coś pięknego, co ominęło by mnie, gdybym zdążył na czas (…). Pewnego dnia za cel postawiłem sobie zrobienie szalika na drutach. Z jedną ręką zadanie było utrudnione, ale pomyślałem wtedy: jak to, zdobyłem dwa bieguny Ziemii, a nie dam rady zrobić głupiego szalika?!”
„Nie ma rzeczy niemożliwych i nie ma rzeczy, których człowiek nie jest w stanie się nauczyć. Jeśli ktoś twierdzi, że coś jest niemożliwe, to oznacza, że mu się po prostu nie chce. Marzenia się nie spełniają. Nie same. To my musimy sprawić by się spełniły" – skwitował podróżnik i założyciel Fundacji Poza Horyzonty.
Spotkania odbyły się w ramach Festiwalu Kultury Zagłębie Wood.
Ale to nie koniec. Przed nami kolejne spotkania podróżnicze. Bilety już w sprzedaży.
Zapraszamy.
Zdjęcia: Grzegorz Drygała